Królewskie mordobicie

"Battle Princess of Arcadias" to jedna z tych gier, które przemykają niezauważone przez rynek i lądują potem w kategorii zapomnianych czy ewentualnie niedocenianych. A księżniczka Plume i jej
"Battle Princess of Arcadias" to jedna z tych gier, które przemykają niezauważone przez rynek i lądują potem w kategorii zapomnianych czy ewentualnie niedocenianych. A księżniczka Plume i jej waleczna kompania zdecydowanie zasługują na bliższy rzut okiem.



Historia jest ostatnią rzeczą, o którą musimy się martwić w "Battle Princess of Arcadias". Królestwo jest? Jest. Straszny potwór, który wybił poprzednią ekipę głównej bohaterki? W pakiecie. Mozolne zbieranie sojuszników? Jasna sprawa. I tyle w zasadzie wystarczy, chyba że kogoś pasjonują infantylne dialogi, problemy homoseksualnych generałów czy gadająca po ludzku gęś w roli króla. Historia w "Battle Princess of Arcadias" to raczej wypełniacz czasu, stworzony z dwóch powodów. Po pierwsze, nikt nie przyczepi się, że nie ma fabuły. Po drugie, można odsapnąć pomiędzy jedną bitwą a drugą.



Walka jest bowiem elementem napędowym tej gry. Samą rozgrywkę możemy podzielić na trzy typy. Pierwszy to zwykła walka. Wtedy "Battle Princess of Arcadias" jest naprawdę mocarna. Oto dostajemy coś na kształt kultowego "Odin Sphere", czyli bardzo smaczne połączenie nawalanki w dwóch wymiarach z jRPG. Do walki zabieramy maksymalnie trzy postacie. Na początku będzie to tylko Plume i jej dwóch pomocników, ale z czasem pojawi się cała plejada pokręconych, ale przy tym stereotypowych postaci. Każda z nich ma odpowiedni zestaw ataków i ciosów specjalnych, a także koncentruje się na używaniu konkretnego typu broni.



Tryb walki to zwykłe mordobicie 2D, w którym wykręcenie stuuderzeniowego kombosa to chleb powszedni. Nasza postać dysponuje dwoma typami ataków – szybkim i mocnym. Klasyka. Do tego ciosy specjalne, sekwencje uderzeń oraz szybka (za pomocą R1) zmiana zawodnika. Ta najprostsza forma obijania np. dziwacznych ptaków czy pand (sic!) to coś, co zdecydowanie daje najwięcej zabawy w grze. Gdy miotamy przeciwnikami po całej planszy, nasze postacie przy okazji wskakują na kolejne poziomy, co jest bardzo istotne z powodu dwóch pozostałych trybów gry.



Drugi z nich to po prostu walki z bossami, które dla niepoznaki nazwano oblężeniami. Zasada jest tu podobna co w przypadku zwykłej bitwy, z tym że tutaj zabieramy w pole nie tylko dowódców, ale i całe brygady. I tu pojawia się pewien feler, który najlepiej uwidoczni się przy trybie trzecim, czyli potyczce. W potyczce bierze udział trzech naszych dowódców oraz ich podopieczni, czyli zwykli żołnierze. Walka odbywa się na dwóch planach – na pierwszym atakujemy dowódcami wrogich generałów, na drugim zaś walczą nasze brygady. Tym trzeba wydawać rozkazy i ewentualnie je zmieniać, gdyż system bitewny oparty jest o coś na kształt „kamień-papier-nożyce”. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że rozkazy wydajemy w locie. Aby zmienić taktykę danej grupy czy zmienić brygadę, musimy uskuteczniać na padzie niezłą ekwilibrystykę – trójkąt i R1 do uruchomienia menu, potem któryś z przycisków do wydania rozkazu, potem akceptacja... a w tym czasie nasz dowódca dostaje baty od wroga. Opanowanie potyczek to najtrudniejsze zadanie w "Battle Princess of Arcadias". Ale nawet jeśli macie zręczne paluszki, na przeszkodzie stoi jeszcze jedna rzecz.



Jako się rzekło, gra jest też erpegiem. To oznacza, że nasze postacie możemy doposażać w stosowną broń oraz podnosić poziomy doświadczenia tak, by lepiej dawały sobie radę w następnych etapach. Jedyny problem jest taki, że gra wymaga sporo tzw. grindowania, zwłaszcza gdy musimy toczyć potyczki. Każda z dziesięciu dostępnych postaci może poprowadzić do walki odpowiadające przed nią brygady. Te z kolei mogą być maksymalnie na tym samym poziomie doświadczenia co dany generał. W praktyce oznacza to przechodzenie niektórych etapów po kilkanaście razy tak, by wszystkie nasze postacie miały odpowiednio wysoki poziom doświadczenia. Wtedy unikniemy bolesnej porażki podczas oblężeń czy – zwłaszcza – potyczek.



Nie jest to rozwiązanie idealne i po dłuższym czasie nieco irytuje, ale na szczęście tę wadę wynagradza intensywna i soczysta sieczka podczas „zwykłych” misji.

Osobny akapit należy się oprawie wizualnej. "Battle Princess of Arcadias" wygląda jak młodsza i nieco głupawa siostra "Odin Sphere". I tu, i tu mamy dwuwymiarowe postacie i bardzo ładne tła, z tym że "Odin Sphere" była grą niesamowicie wysmakowaną i estetyczną, zaś "Battle Princess of Arcadias" przypomina nieco flashówki, które znajdziemy na portalu Kongregate. Niby jest całkiem ładnie, ale jeśli gra z czasów PlayStation 2 przyćmiewa coś z roku 2014, coś tu nie gra.



"Battle Princess of Arcadias" to całkiem sympatyczne mordobicie, które przyciągnie przede wszystkim tych, którzy przymkną oko na nieco archaiczną w stylu grafikę, japońskie kartonowe postacie, zaś skupią się na fenomenalnych etapach walki.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?